Przejdź do treści

„ wczorajszy wieczór…”

Ogłoszenie
Opublikowano 28 sie 2011

Wernisaż wystawa Elżbiety Terlikowskiej 2 września o godzinie 17.00 w Galerii Miejskiej

Ile dusz jest w jednej Lalce

 Kiedy przespacerowała się w czerwcu roku 1999 w pięknym, acz manierycznym Industrial Palace w Pradze, gdzie co cztery lata odbywają się światowe prezentacje sztuki scenografii i architektury teatralnej, pomyślała za skromnie(!), że jej kostium dla tytułowej bohaterki dramatu Tadeusza Różewicza „Stara kobieta wysiaduje" wyreżyserowanego przez Andrzeja Bubienia na scenie Teatru im. Norwida w Jeleniej Górze trafił tu… przypadkowo i niepotrzebnie. Ekspozycje, które obejrzała kompletnie ją oszołomiły.

Niewiele się zastanawiając wsiadła w pociąg i wróciła do domu, tym bardziej, że w głowie kotłowały się jej pomysły kostiumów do „Wujaszka Wani" Antoniego Czechowa dla Teatru im. Horzycy w Toruniu. Trzeba było je zacząć powoli rysować, myśleć o każdej postaci. Przysięga, że była kompletnie zaskoczona, gdy przez telefon dowiedziała się, że za tą „poszarpaną" suknię Starej Kobiety, w której na jeleniogórskiej scenie grała Irmina Babińska, międzynarodowe jury przyznało jej wyróżnienie!

Polskie media skwitowały to wydarzenie jednym zdaniem, że Polce za granicą coś się tam udało i tyle. Wszelkie laury rozdawane w Pradze na Quadrienalle bez żadnej przesady w teatralnym środowisku mają większą rangę od Oscarów, nie tylko dlatego, że można je zdobyć raz na cztery lata. Przed nią z Polaków jedynie Złotym Medalem w tej samej kategorii nagrodzony został w roku 1967 za kostiumy do „Orfeusza" Igora Strawińskiego w warszawskim Teatrze Wielkim wybitny scenograf i malarz zmarły w tym roku - Andrzej Kreutz Majewski.

Mało osób zdaje sobie z tego sprawę, że Elżbieta Terlikowska nazywana przez przyjaciół od czasów studiów Lalką, podpisała się ponad sto razy jako autorka kostiumów i najczęściej także scenografii nie tylko w polskich teatrach. Oprawiała plastycznie „Tango" Mrożka" na scenie w Strasbourgu, ale też projektowa kostiumy i scenografię dla teatrów w Berlinie, Hannoverze, Rzymie czy Istambule. Między innymi. W naszym kraju pracowała w kilkunastu teatrach. Policzyłem, że w ciągu jedenastu lat „Zwierzęta doktora Dolittle" razem z reżyserem Jurkiem Bielunasem postawili na różnych scenach sześć razy. Jednym z jej ulubionych projektów są kostiumy do bardzo udanej adaptacji „101 dalmatańczyków", trzy premiery jak dotąd zrealizowane w tym samym duecie.

Zadebiutowała jako scenograf, także z Bielunasem w Operze Wrocławskiej w 1986 roku w „Nowym Wyzwoleniu" na kanwie utworu Witkacego. Od lat licealnych lubiła teatr i właściwie nie opuszczała ważniejszych premier czy festiwali, teatr ją fascynował, ale ona przede wszystkim chciała malować. Oczywiście, najpierw wybrała wrocławskie Liceum Plastyczne i z opinią wyjątkowo utalentowanej dziewczyny po paru latach dostała dyplom Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, a dzisiejszej Akademii Sztuk Pięknych. Malowała wtedy jak szalona.

Nie będą się chwalił, że napisałem krótką impresję z jej pierwszej indywidualnej wystawy w nieistniejącym już Klubie Dziennikarza, który miał swoją siedzibę naprzeciwko dzisiejszej galerii Renoma przy ul. Świdnickiej. Wystawę zatytułowała „Il paradiso" – czyli raj i pojechała do Wenecji na stypendium rządu włoskiego. Podróże po całym świecie stały się dla niej największym motorem. Wracała i malowała, ale trochę tradycyjne ramy zaczęły ją szybko ograniczać. Jej obrazy nie były zwykłymi obrazami, ani nawet collage'ami, coraz częściej spełniały się w trzech wymiarach i w tym czasie już chyba zaczął ją kusić intensywnie teatr przez swoją przestrzenność. W każdym razie coraz wnikliwiej mu się przyglądała,

Ale nie rozpędzajmy się zanadto. Wcześniej jednak dostała przecież nagrodę i stypendium im. Waldemara Cwenarskiego, zapomnianego wrocławskiego malarza urodzonego we Lwowie, potem nagrodę w konkursie malarskim im. Jana Spychalskiego w Poznaniu, nie można zapomnieć o nagrodzie na Ogólnopolskim Festiwalu Malarstwa w Szczecinie, czy nagrodzie dziennikarzy w Hannoverze za najciekawszą ekspozycję. Lalka, niestety, nie prowadzi żadnej dokumentacji swojej artystycznej aktywności, to też chronologię tych nagród i innych wyróżnień trudno ustalić. Nie ma nawet spisu wszystkich swoich, choćby tylko indywidualnych wystaw. Ona zadaje proste pytanie: czy to jest najważniejsze, ile kto zrobił wystaw? Nie da się ukryć, nie jest…

Malarstwo studiowała pod kierunkiem jednego z najwybitniejszych polskich malarzy, profesora Józefa Hałasa, ale nigdy nie popadła w epigonizm i nie próbowała naśladować swojego Mistrza i Mistrz też tego od niej nie wymagał. Mają biegunowo różne temperamenty. Nigdy nie spytałem profesora, jak dziś patrzy na swoją uczennicę. Może będę miał jeszcze okazję…

Kiedy zaczęła swoje obrazy wypychać, niektórzy uważali, że Lalka trochę dziwaczy, ale efekt był niezwykle intrygujący artystycznie, potem zresztą wykorzystywała go w teatrze, na pewno nie dawał się zaszufladkować. Jej Infantek inspirowanych obrazami Velazqueza, nigdy nie zapomnę i ich mrocznego, tajemniczego klimatu, bo też nigdy nie ograniczała swojej wyobraźni. Te jej „obrazy" miały coraz więcej fastryg, doszywek, ozdób i najróżniejszych niekonwencjonalnych elementów, które czasami udawało jej się znaleźć na najróżniejszych pchlich targach namiętnie odwiedzanych. Te jej artystyczne obiekty nie przypominały niczego, co już było. Zresztą wszystkie te elementy znajdziecie Państwo i na tej wystawie. Bo to jest właśnie świat Lalki. Wszystkie jej prace składają się przynajmniej z kilku warstw, ile kosztują często mozolnej pracy, lepiej nie pytać. Ale też Lalka jest pracoholiczką z zamiłowania. W to co robi, obojętnie, czy to jest kolejna wystawa, czy kolejna premiera wkłada całą swoją duszę. Nigdy nie odkryłem, ile tych dusz Lalka ma…

Każdą z części tej wystawy, którą Państwo łaskawie odwiedzili, buduje wokół jednego elementu, na przykład, kostiumu teatralnego z konkretnego przedstawienia, który jednak na wystawie będzie żył nowym życiem, bardzo odległym od tego scenicznego. Wspomniałem już o jednym ulubionym kostiumie ze „101 dalmatyńczyków", autorka ma ich, oczywiście, więcej bo też należą do nich oryginalnie poprzetwarzane kostiumy z przedstawień „Zwierzęta doktora Dolittle", czy z chorzowskiej „Księżniczki Turandot", gdyńskich „Niebezpiecznych związków", czy też wreszcie wrocławskiej premiery mimów „Śmierć w Wenecji".

Lalka patrzy na scenę często, jak na obraz. To też dba o każdy kolorystyczny akcent. Lubi używać kolorów czystych, zwłaszcza w przedstawieniach dla dzieci. Dorosłych próbuje intrygować zaskakującą często konstrukcją i wyrafinowaniem formy, ale też materiałem, z którego kostium powstał, także starannie dobranymi tonacjami. Każda właściwie premiera plastycznie zbudowana jest z innych inspiracji. Jej kostiumy i scenografie przez swoją stylistyczną osobność są natychmiast rozpoznawalne.

Lalka czuje się dobrze w każdej konwencji i teatralnej epoce. Tak jednym tchem wymienię kilka wybranych tytułów premier, żebyśmy sobie lepiej uświadomili jej artystyczne horyzonty: „Antygona" Sofoklesa, „Don Juan" Moliera, „Miesiąc na wsi" Turgieniewa, „Łagodna" Dostojewskiego, „Ubu król" Jarry'ego, „Wizyta starszej pani" Dürrenmatta, „Na szkle malowane" Brylla czy „Jesus Christ Superstar" Webba.

Nie jest łatwym partnerem dla reżyserów, a zwłaszcza teatralnych pracowni, bo jest detalistką zwracającą uwagę na każdy szczegół. Lubi ostro pracować i uważa, że wszyscy powinni to lubić, bo w końcu z tego żyją… Nie wszyscy reżyserzy zdają sobie sprawę z tego, że gdy zaproszą Lalkę do współpracy, to ona natychmiast uzbroi się w odpowiednią wiedzę, która nie zaczyna się i nie kończy na przeczytaniu sztuki, bo Lalka przeczyta wszystko na około, co dotyczy planowanej premiery i natychmiast będzie się chciała do tego wtrącić. Nie chodzi tu o powiedzenie podsuwające „trzy grosze". Lalki „trzy grosze" nie interesują, ona chce mieć wpływ na cały artystyczny wymiar. Jej plastyczna wizja narzuca czasem interpretację całego przedsięwzięcia. Nie daje się zepchnąć do roli… ubieraczki aktorów.

Swoimi kostiumami potrafi przebić cały spektakl, po którym utkwią nam w głowie tylko jej wyrafinowane stroje. Bo to, co projektuje aktorowi jako kostium bywa często samodzielnym dziełem sztuki. Znam mnóstwo spektakli, z których właściwie zapamiętałem tylko to, co ona zrobiła, bo na resztę należy spuścić dobrodusznie kurtynę milczenia.

Krzysztof Kucharski

czerwiec 2011

Pozostałe aktualności