Przejdź do treści

" Trzy na Solnym "

Ogłoszenie
Opublikowano 15 Maj 2009

Czyli Małgorzata Jojnowicz, Agnieszka Paszkiewicz i Monika Solorz. Wernisaż 29.05 /godz 18.00

Malarstwo, jak wszystkim wiadomo, dzieli się na dobre i złe (środka nie ma, bo wszystko, co poniżej „dobrego”, należy do „złego”). Dobre malarstwo to „prawdziwe” malarstwo (powierzchnia płaska pokryta farbami w określonym porządku). Pamiętajmy jeszcze o plamie, gdyż prawdziwy obraz malarski nie może być „rysowany”. Kiedyś uważano także, że nie powinno się używać czystej czerni, ponieważ nie jest ona kolorem. Katastrofą był obraz rysowany pędzlem, na czubku którego znajdowała się czarna farba. Zdarzali się, co prawda, artyści, którzy tego wszystkiego nie przestrzegali i mimo to stawali w równym szeregu z wielkimi mistrzami, ale – zdaniem Akademii – były to wyjątki od reguły, a nie przykłady do naśladowania. Wiadomo znacznie mniejszej liczbie ludzi, że malarstwo można podzielić jeszcze na inne sposoby. Na przykład na malarstwo pisane z wielkiej litery i całą resztę. Jest to mniej radykalny podział niż ten, od którego zacząłem, ale też o wiele mniej przejrzysty. Zdarzają się przecież ludzie z wadami wymowy, lub skłonnością do nieprawidłowej pisowni (albo jednym i drugim), którzy wszystkie rzeczowniki akcentują wielką literą na początku (inteligencja emocjonalna). Można też było do niedawna dzielić malarstwo na męskie i kobiece, ale wobec sprzeciwu feministek i innych kobiet, dzisiaj czynić tego już nie wypada (polityczna poprawność), chociaż nadal utrzymuje się podział na malarzy-artystów i amatorów (ci ostatni we Wrocławiu znaleźli się akurat pod pręgierzem, ale nie gwoli potępienia, lecz nabicia sakiewki, że się tak „historycznie” wyrażę). Najskromniejszej cząstce ludzkości, czyli niżej podpisanemu, znany jest podział malarstwa na prywatne i publiczne, przy czym z „prywatnego” można jeszcze wykroić „osobiste” oraz „intymne”. W pewnej mierze kategorie te zazębiają się, ponieważ każdy malarz pragnie tak czy owak uznania, a do tego niezbędna jest publiczność. (Ludzka rzecz, o ile nie wpada w manierę zwaną „pod publiczkę”.) Z drugiej strony, najbardziej „publiczna” sztuka zawiera element prywatności, jest choćby w ułamku procenta osobista, a nawet intymna. Niemniej podział ten nie traci na wartości. Bo doskonale rozumiemy różnicę między sztuką „zaangażowaną”, jak się kiedy mówiło (czytaj: krytyczną), a sztuką zajmującą się kreowaniem prywatnych mitologii, małych narracji, subiektywnych wizji, onirycznych światów, i Bóg wie czego. Obrazy Małgorzaty Jojnowicz, Agnieszki Paszkiewicz i Moniki Solorz, dość różne w rzeczy samej, należą jednak jak jedna niewiasta do malarstwa prywatnego. Publicznemu oddają tylko tyle ile trzeba (byt kształtuje się w galerii), i czego domaga się nieubłaganie tzw. Zeitgeist. W końcu mówimy w danej epoce mniej więcej jednym językiem (w naszej jest to pop, ale też uniwersalny język malarstwa – kolor). Reszta rodzi się z jednostkowego istnienia, aby kierować się (przyciągać?) ku innemu, jednostkowemu istnieniu, nawiązać z nim dialog. Choć pewnie wszystkie Trzy na Solnym pragnęłyby podbić tych jednostkowych istnień jak najwięcej. Nie sądzę jednak, bym musiał wtrącać do tego prywatnego dialogu więcej niż te trzy grosze… Mirosław Ratajczak

Pozostałe aktualności